Road to Leh

Parę słów o podróżowaniu w sposób powolny i męczący, czyli wrażenia z drogi do celu, stanowiącej cel sam w sobie 🙂 Jak dotrzeć z Polski do Ladakhu? Zapraszam!

Od czego zacząć? W sumie wyjazd jak wyjazd – grunt to kupić bilety, potem już nie ma wyboru, jechać trzeba. No to pojechaliśmy. „Kaperem” na dworcu PKP w Szczecinie pożegnaliśmy ojczyznę, potem szybki bus na berliński Tegel, krótka wizyta na Heathrow i lądujemy w Delhi. Jest koło północy, na lotnisku niby chodzi klima ale gorąco jak cholera. Opłacam pre-paid taxi, wyłazimy na zewnątrz a tam 10 razy gorzej… zachciało się egzotyki Z politowaniem Po dwóch godzinach znajdujemy jakiś hotel na Pahar Ganju i padamy pokotem na jednym łóżku. Rano jest jeszcze goręcej i bardziej wilgotno, nie jest dobrze  Smutny teraz dopiero widać syf i tłok panujący tutaj. Szybko ewakuujemy się na północ, w stronę gór.


Po Delhi jeźdżą takie cuda, które u nas dawno poszły by na złom  Uśmiech


Hektolitry wody podtrzymują przy życiu

Z Delhi wystartowaliśmy ok. 16.00, do Manali (ok. 1900 mnpm) docieramy o 6.00 następnego dnia. Manali do ichniejsze Zakopane, a jednocześnie baza wypadowa na drugą stronę Himalajów. Nas interesuje pod tym drugim względem. Zdejmujemy usyfione plecaki z dachu TATY i ruszamy na poszukiwanie transportu dalej na północ.


Płacimy kierowcy – albo się ma czas, albo nie ma pieniędzy Smutny

Napastowani przez kilkunastu kierowców, znajdujemy w końcu budżetową opcję, czyli busa. W praktyce okazuje się wygodniejszy niż ciasne jeepy, bo jedziemy nim tylko w piątkę, z dwoma autochtonami.


Bus okazał się bardzo fajnym rozwiązaniem, tylko raz się zepsuł.

Z Manali droga podrywa się od razu stromo w górę, szybko osiągamy blisko 4.000 mnpm (przełęcz Rohtang La). Asfalt stopniowo ustępuje nawierzchni „mieszanej” a miejscami zupełnie rozmytej.


Droga naprawiana jest na bieżąco, karawany samochodów muszą czekać. Nikomu się specjalnie nie spieszy.

Samochodem trzęsie piekelnie, widoki są niesamowite – trudno więc zasnąć. Co jakiś czas kierowca zatrzymuje się przy dhabach, żeby coś przekąsić, odlać się i rozprostować kości.


Mimo dosyć niepozornego wyglądu, w dhabach jest serwowane naprawdę znakomite jedzenie


Ruch na trasie Manali – Leh stanowi podstawowe źródło utrzymania mieszkańców przydrożnych wiosek


Po detalach architektonicznych widać wyraźnie sezonowość wiosek  Mrugnięcie

Mijamy miejscowość, w której tradycyjnie kończy się trzytygodniowy trek Lamayuru – Darcha. Właściwie nic tu nie ma Uśmiech Tyle, że można zjeść coś konkretnego, jak w każdej wiosce po drodze.


Dolina w okolicach Darchy.

Popołudniu zbliżamy się do pierwszej poważnej przełęczy – Baralacha La na 4,892 mnpm. Robi się zimno, czuć w głowie wysokość. Pojawia się śnieg.


Ominięcie jadącej z naprzeciwka TATY bywa nie lada sztuką

Po pokonaniu przełęczy kierowca zatrzymuje się w najbliższych dhabach i oświadcza, że tu śpimy. Niby mówił, że jedziemy non-stop do Lehu, ale zobaczyliśmy jak wyglądu tu jazda i nie będziemy się wykłócać Duży  uśmiech Problem w tym, że jesteśmy na jakiś 4.600 i Kaśka niezbyt dobrze się czuję, nawet gospodarz knajpy doradza zjazd niżej. Pakujemy się z powrotem do auta, przed zmrokiem docieramy do Sarchu Camp.


Za przełęczą góry zmieniają charakter – dociera tu coraz mniej deszczu.

W cenie noclegu (dosyć sporej) dostajemy ciepłe żarcie i herbatę. Robi się konkretnie zimno. Wysokość i niewyspanie robią swoje – pakujemy się szybko do przydzielonego namiotu i zakopujemy w sterty brudnych kołder i koców. Jesteśmy na 4.300, dotychczas mieliśmy do czynienia z górami poniżej 3.000. Mnie boli głowa, Kaśka ma problemy z żołądkiem, Przemek ma wysokość gdzieś i idzie spać Duży  uśmiech Rano ok. -10 oC, ale świetne światło więc biegam trochę z aparatem.


Tradycyjne poranne ognisko pod TATĄ

Pogoda piękna, mnie coś w żołądku wierci i łeb nawala jak na potężnym kacu ale daję radę. Gorzej z busem – po kilkuset metrach zatrzymujemy się, bo zamarzły linki w pancerzach. Sprzęgło nie działa. Wracamy do Sarchu, kierowca wrzątkiem naprawia usterkę a ja z Przemkiem zakąszam ciapatki. Kaśka odmawia przyjmowania pokarmów Smutny Odcinek między Sarchu a najwyższym punktem na trasie – Taglang La – jest naprawdę rewelacyjny widokowo. Niestety zabrakło zapału fotograficznego Smutny


Kawałek „pustyni” pośród gór


Jurty stojące w samym środku niczego

W końcu zbliżamy się do Taglang La (5,325 mnpm). Droga kilometrami wznosi się po serpentynach. Przed nami ciągnie się konwój wojskowy złożony z 30 ciężarówek. Jadą bardzo powoli, nasz kierowca wychodzi z siebie, trąbi i krzyczy, powoli wyprzedzając kolejne auta. Tuż przed przełęczą udaje nam się wyprzedzić ostatnie, musimy biegiem robić zdjęcia na szczycie żeby nas z powrotem nie wyprzedziły. Ciężki to był sprint Duży  uśmiech

Droga z przełęczy, początkowo stroma, potem staje się coraz lepsza. Szybko tracimy wysokość, pojawia się coraz więcej zieleni a w asfalcie zanikają dziury. W wioskach widać pola uprawne.

Wraz ze spadkiem wysokości robi się coraz cieplej. Nieuchronnie zbliżamy się do doliny Indusu (ok. 3200 mnpm). Po wjeździe do doliny rzuca się w oczy ogromna ilość wojska. Ten rejon stanowi chyba zaplecze dla niespokojnego Kaszmiru. W ten sposób docieramy do Leh – jak się okaże miejsca niezwykłego.


Leh widziany spod Shanti Stupy

Co można dodać? Z punktu widzenia osoby odwiedzającej Indie po raz pierwszy, podróż Leh–Manali Highway jest atrakcją samą w sobie. Widoki zapierają dech w piersiach, wchodzimy też powoli w zupełnie różną od stricte indyjskiej atmosferę buddyjskiego Ladakhu. Moim zdaniem warto się wytłuc te prawie 500 km Uśmiech

Dodaj komentarz

search previous next tag category expand menu location phone mail time cart zoom edit close